Muzyka

David Radford z The Gray Havens mówi o nowej płycie

The Gray Havens to zespół, który tworzą David (finalista 5. sezonu „American Idol”) i Licia Radford. W 2013 r. wydali debiutancki album „Where Eyes Don’t Go”, a w zeszłym roku płytę „Fire and Stone”. Od tego czasu mają grono wiernych fanów, którzy podziwiają stworzoną przez małżeństwo unikalną mieszankę folku i popu, a także ich fantastyczne opowieści połączone z liryczną poezją i teologią. W tym roku The Gray Havens wydali długo wyczekiwaną składankę „Ghost of a King”.The Gray Havens

Album koncentruje się na tematyce wszechogarniającej tęsknoty i został wydany pod okiem producenta Bena Shive’a. Producentem piosenki „At Last, the King” został piosenkarz i tekściarz Ryan Corn. Nowy album to zbiór 10 najbardziej osobistych i najpiękniejszych utworów duetu, można go odsłuchać na iTunes. David rozmawiał z nami niedawno o tym, jak wyglądała praca nad tekstami i nagrywanie ich nowej płyty. Podzielił się też swoimi muzycznymi inspiracjami.

– Co znaczy nazwa waszego zespołu, The Gray Havens (z ang. szare przystanie)?

– To świetne pytanie! Przed wydaniem pierwszego albumu Licia i ja często dyskutowaliśmy, jak moglibyśmy nazwać się jako zespół. Te rozmowy wyglądały różnie – czasem była to po prostu burza mózgów podczas obiadu, a czasem robiło się bardziej drastycznie i mówiliśmy „dobra, dziś naprawdę musimy coś wybrać”. Próbowaliśmy i próbowaliśmy, ale żadna opcja tak do końca się nam nie podobała. Któregoś dnia czytając książkę natknąłem się na sformułowanie „Subjects and Heralds” (z ang. poddani i heroldzi). Powiedziałem o tym Licii, żeby zobaczyć jej reakcję.

Myśleliśmy nad tym przez parę dni, aż zdecydowaliśmy, że ta nazwa nam pasuje. Nie okazała się jednak ostateczną. Problem tkwił w tym, że sami mieliśmy problem z jej zapamiętaniem. Kiedy ktoś pytał, jak się właściwie nazywamy, oboje mieliśmy problem z przypomnieniem sobie nazwy bez większego wysiłku. Nie wróżyło to dobrze. Porzuciliśmy więc tę nazwę i myśleliśmy dalej. Zdesperowani, poprosiliśmy osoby wspierające nas na Kickstarterze o podrzucenie nam kilku pomysłów. Pośród wielu propozycji pojawiło się sformułowanie „The Gray Havens”.

Było to nawiązanie do ostatniego rozdziału sagi „Władca Pierścieni”. Szare Przystanie to port w stworzonym przez Tolkiena Śródziemiu. Niektóre postacie wyruszały stamtąd w podróż do „wiecznych lądów”. Wiele naszych utworów, które powstały w tamtym okresie mówiło o wieczności, mieliśmy nawet piosenkę „Gray Flowers” (z ang. szare kwiaty), więc zdecydowaliśmy się na tę nazwę.

Ghost Of A KingGratulujemy wydania „Ghost of a King”! Powiedzcie nam trochę więcej o tym, skąd wziął się tytuł, piosenka, no i cały projekt.

– Dzięki! Piosenka tytułowa powstała z przypadkowo nagranej notatki głosowej, grałem sobie wtedy na gitarze i śpiewałem, nie było to nic konkretnego, ale zaczynało się słowami „Spotkałem ducha, spotkałem króla” (met a ghost, met a king). To było dwa czy trzy lata temu. Nagranie odszukałem dopiero kiedy zacząłem pracę nad tekstami do nowego albumu, zacząłem wtedy pracę nad słowami, które okazały się nieco osobistym, ale dość uniwersalnym świadectwem czyjejś podróży pod przewodnictwem Ducha Świętego, której celem jest wiara w Chrystusa. Kiedy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że zarówno do tej piosenki, jak i do paru innych, pasowałby fragment z Ewangelii Jana (7:37-38). Jezus zawołał w nim: „Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije. Jak mówi Pismo, jeśli ktoś uwierzy Mi, to z jego wnętrza wypłyną rzeki żywej wody”.

– Czym „Ghost of a King” różni się od poprzednich albumów?

– Po pierwsze, bardzo bliską relacją, którą mieliśmy z Benem Shive’em, naszym producentem. Podchodził do sprawy entuzjastycznie i profesjonalnie, ale jednocześnie nie popędzał nas. Dzięki temu było dużo miejsca na współpracę i spontaniczność. Do studia weszliśmy z sześcioma piosenkami, a ostatniecznie wspólnie napisaliśmy i nagraliśmy trzy kolejne. Poza tym sam proces pisania przed udaniem się do studia był dużo krótszy. W przypadku poprzednich płyt nagrywaliśmy piosenki, które powstawały przez parę lat. Tym razem wszystko napisaliśmy w mniej więcej kilka miesięcy, dzięki czemu płyta lepiej odzwierciedla to, jak piszemy w danym czasie.

– Jeśli mielibyście wybrać jedno przesłanie, które chcielibyście, aby trafiło do słuchających, co by to miało być?

– Chyba nie potrafię wskazać jednego konkretnego. Mamy nadzieję, że nasze teksty i muzyka sprawią, że ludzie zadziwią się Bogiem i Jego chwałą i będą się tym cieszyć. Chcemy, żeby najpierw stało się to w nas, a potem, miejmy nadzieję, w naszych słuchaczach. Chcielibyśmy też, żeby wierzącym nasza muzyka spodobała się na tyle, że będą chcieli się nią podzielić z przyjaciółmi, niezależnie od tego, czy wierzącymi, czy nie.

– Jakie duchowe wyzwania wiązały się z pisaniem tekstów do najnowszej płyty?

– Ktoś kiedyś powiedział, że tak naprawdę nie wiesz, co sądzisz na dany temat, dopóki o tym nie napiszesz. Myślę, że jest w tym trochę prawdy. Nad każdym tekstem spędzam od około 10 do 40 godzin, żyję w tych słowach, pomysłach i wersach, które w końcu przybierają jakiś kształt w piosence. Podczas pisania moje osobiste myśli i przekonania wciąż są przekształcane i szlifowane. Idealnym przykładem jest tu piosenka „Take This Slowly”. Słowa mówią o zaufaniu łasce i zaopatrzeniu, które Bóg obiecuje nam niezależnie od tego, jakie zadanie czy próba na nas czeka.

Pamiętam, jak pisałem ten tekst w samochodzie, podczas trasy koncertowej, kiedy sen i energia były dobrami luksusowymi. Próbowaliśmy być jak najlepszymi rodzicami dla 4-miesięcznego dziecka, nadążać za szalonym planem trasy koncertowej, kończyć piosenki do nowej płyty, rozpromować kampanię na Kickstarterze i zaplanować przeprowadzkę do Nashville. Myślałem wtedy: „Nie wiem, jak to wszystko się uda, ale musi się udać”. I tak właśnie było, zresztą nadal wszystko się udaje dzięki łasce, dlatego możemy o tym śpiewać każdej nocy, kiedy gramy.

– Która piosenka z nowej płyty jest Twoją ulubioną, a którą najbardziej lubi Licia?

– Hmm… Moja ulubiona to „Shadow of the Dawn”, a Licii „Ghost of a King”. Mój ulubiony moment z całej płyty to ostatni refren z „This My Soul”, a piosenka, którą oboje najbardziej lubimy grać na żywo, to „Take This Slowly”.

– Opisujecie swoją muzykę jako narracyjny pop-folk. Powiedzcie trochę więcej o swoim stylu i tym, jak go ukształtowaliście.

– Przez narracyjny pop-folk rozumiemy swoją próbę przekazania pewnej historii za pomocą obrazów, metafor i popowo-folkowej atmosfery. Nigdy nikt mnie nie nauczył, jak pisać piosenki. Nie wiedziałem za bardzo, co tak naprawdę robię, nadal tak do końca nie wiem. Z biegiem czasu moje teksty stały się próbą przekazania myśli w taki sposób, jaki mi wydaje się najłatwiejszy, czyli przez historie i metafory. Nie jestem pewien, czy najnowszą płytę opisałbym jako narracyjny pop-folk. Na pewno są tam elementy narracji, szczególnie w piosence tytułowej i w „This Is My Soul”. Jednak tym razem teksty dużo bardziej przypominają wpis do pamiętnika, a muzyka to więcej, niż tylko pop-folk, szczególnie przy utworach „Diamonds and Gold” i „Go”. (…)

– Kto najbardziej Was inspiruje muzycznie?

– Cudowne pytanie! Byłem właśnie na ślubie, podczas którego kilkoro moich najbliższych znajomych próbowało opisać mnie drużbie, który mnie nie znał. Jedna z osób powiedziała, że jestem kimś, kto stawia na „wszystko albo nic”. Myślę, że tak właśnie działa moja relacja z muzyką. Kiedy już mówię o jakimś artyście, to znak, że słuchałem jego piosenek tak długo, że wchłonąłem część jego muzycznego DNA. Do takich artystów należą na przykład Simon and Garfunkel, Cat Stevens, James Taylor, Frank Sinatra, Michael Buble, Jamie Cullum, Muse, Sufjan Stevens, The Head and the Heart, ścieżki dźwiękowe z musicali, Goat Rodeo, Florence and the Machine, muzyka chóralna, Queen, Coldplay, Fleet Foxes, Mumford and Sons, Phil Wickham, Josh Garrels i Andrew Peterson.

Autor: Sarah Baylor

Źródło: The Christian Beat

pokaż więcej

Podobne wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button