Ze świata

Obama i Netanyahu – sojusznicy na przeciwnych biegunach

IzraelW poniedziałek premier Benjamin Netanjahu zaakceptował budowę 1060 mieszkań w Har Choma oraz Ramat Shlomo, tj. obszarach, które znajdują się na terenach często wymienianych jako Wschodnia Jerozolima. Zgodnie z oczekiwaniami, spotkało się to z potępieniem ze strony społeczności międzynarodowej, ale reakcja Stanów Zjednoczonych była zaskakująco surowa. Rzeczniczka Departamentu Stanu, Jen Psaki, posłużyła się retoryką zaczerpniętą ze słów władz palestyńskich i stwierdziła, iż jest budowanie osiedli w tym miejscu „uderza w proces pokojowy”. Na reakcję na tę krytykę ze strony Netanjahu nie trzeba było czekać. Odparł on, iż ta wypowiedź była „oderwana od rzeczywistości”. Dodał ponadto: „Taka krytyka oddala pokój. Zdania takie, jak to, dają Palestyńczykom fałszywe nadzieje”.

Jednak najostrzejsze słowa skierowane do Netanjahu padły z ust znanego analityka politycznego, Jeffreya Goldberga, w jego artykule dla pisma „Atlantic”. Cytuje on anonimowych urzędników administracji amerykańskiej, którzy twierdzą, iż administracja Obamy jest zmęczona premierem Izraela. Twierdzą, że zachowuje się, jakby był prezydentem Jerozolimy, co oznacza, iż brakuje mu szerszej wizji. Z pewnością nie jest to ani Ariel Sharon, ani Menachem Begin, dodają.

Ataki personalne skierowane w Netanjahu zawierają również takie zwroty, jak „cykor”, czy zarzucają mu zainteresowanie wyłącznie własną karierą polityczną. Grozi on zaatakowaniem irańskich instalacji nuklearnych, ale obawia się wszczęcia wojny. Administracja amerykańska nie wierzy, że byłby gotów ją rozpocząć. W oczach Amerykanów wykazuje się tutaj „trzeźwością umysłu”. Jeżeli chodzi jednak o proces pokojowy, osadnictwo i Jerozolimę, to jest on daleki od trzeźwości i ulega prawemu skrzydłu swojego rządu, aby zdobyć poparcie dla swojej kandydatury w następnych wyborach – wszystko to znajdziemy we wspomnianym artykule Goldberga.

Komentarz

Relacje między administracją Obamy i rządem Netanjahu nigdy nie opierały się na wzajemnym szacunku. Od czasu przemówienia Obamy w Kairze w 2009 roku, Netanjahu zrozumiał, iż światopoglądy obu przywódców znajdują się na przeciwnych biegunach. Pomimo tego, rozwój zdarzeń w tym tygodniu sprawił, iż znalazły one nowe dno.

Wynika ono z obecnego zamieszania wokół kwestii Jerozolimy. Do czasu nastania Obamy, każda amerykańska administracja akceptowała, choć po cichu, fakt ciągłego budowania osiedli w żydowskich dzielnicach wschodniej Jerozolimy, jak i to, że obszary te pozostawać będą pod kontrolą izraelską, jeśli podpisane zostanie porozumienie pokojowe. Zmieniła to dopiero wizyta wiceprezydenta, Joe Bidena w Jerozolimie w 2010 roku. Od tego czasu administracja Obamy jest rzecznikiem stanowiska władz palestyńskich, co jeszcze bardziej zradykalizowało ich żądania.

W parlamencie izraelskim istnieje szeroki konsensus w kwestii dotyczącej tych obszarów i praktycznie zerowa zgoda na ich opuszczenie w jakimkolwiek czasie. A zatem to Netanjahu ma rację, utrzymując, iż to właśnie krytyka planów budowy oddala proces pokojowy. Stany Zjednoczone podjęły walkę wokół tej kwestii, ponieważ prawdopodobnie, mówiąc kolokwialnie, szukały zaczepki. Może to być również zwiastunem poważnej zmiany w stosunkach amerykańsko-izraelskich – choć z drugiej strony Obama spotka się ze zdecydowaną opozycją ze strony kongresu, jeżeli zdecyduje się na jakieś radykalne kroki w tym kierunku.

Zaskakujący jest jednak widoczny amerykański protekcjonalizm ujawniony w powyższych stwierdzeniach. Czy Amerykanie naprawdę wierzą, że Netanjahu postawi interes amerykański ponad izraelskim? Zarzuty wobec Netanjahu, iż zachowuje się jak prezydent Jerozolimy, wynikają z irytacji, iż nie podziela on z Obamą jego wizji Bliskiego Wschodu. Powinno to być premierowi Izraela wybaczone, po tym, jak obecna polityka prowadzona przez USA w tym regionie doprowadziła do niemal całkowitej utraty przez to państwo wpływów w tym regionie. Obama wykazuje także niepokojące tendencje do zawierania sojuszów z niewłaściwymi stronami i uciekania od konfrontacji ze złem.

Zarzut, iż Netanjahu nie jest Menachem Beginem, może mieć wiele wspólnego z prawdą. Ale Begin żył w zupełnie innych czasach i innych okolicznościach. Netanjahu nie posiada olbrzymich połaci pustyni Synaj, które mógłby wymienić na pokój. Wraz z biegiem lat, Izrael zwrócił wszystkie obszary, które nie były niezbędne do utrzymania bezpieczeństwa. Obecnie nie zostało nic do oddania. Administracja Obamy może być pewna, że gdyby Begin był dzisiaj premierem, to nie przyszłoby mu na myśl, aby porzucić Judeę i Samarię lub podzielić Jerozolimę. Nie zaakceptowałby również pojęcia państwa palestyńskiego, jak uczynił to Netanjahu. USA powinny być zatem ostrożne w wyrażaniu swoich życzeń.

No i na koniec, obecne zamieszanie w stosunkach między Izraelem a USA to zła wiadomość – dla obu stron. Izrael potrzebuje Stanów Zjednoczonych jako sojusznika militarnego i politycznego, nie tylko w ONZ. Jednakże, jeżeli Obama nie rozumie i nie akceptuje kwestii fundamentalnych, takich jak kwestia Jerozolimy, Netanjahu może nie mieć wyboru, jak tylko doraźnie bronić interesów Izraela w najlepszy możliwy sposób i modlić się, aby pozostałe dwa lata minęły szybko – do czasu, kiedy w Białym Domu zasiądzie nowy prezydent.

Copyright © 2014 Livets Ord, All rights reserved.

pokaż więcej

Podobne wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button