MuzykaRóżne

„Poczułam Gospel w swoich żyłach” – Wywiad z dyrygentką Agnieszką „Bacą” Górską-Tomaszewską

Gospel Joy

Wkrótce premiera płyty Gospel Joy i The Metro Big Band „The Greatest Gospel Hits” której patronuje m.in. serwis Chrzescijanin.pl.  Z tej to okazji prezentujemy postać dyrygentki.

Gospel Joy

Gospel to wielka pasja i styl życia Agnieszki. Od wielu lat prowadzi z powodzeniem poznański Gospel Joy. To jeden z najbardziej rozpoznawalnych chórów gospel w Polsce, mający na swoim koncie sukcesy (I miejsce na Międzynarodowym Festiwalu Gospel w Osieku), występy z gwiazdami (Mietek Szcześniak, Mezo, zespół New Life’M) koncertujący już także poza granicami kraju (USA, Francja, Holandia, Niemcy, Kanada), w 2013 roku zespół był półfinalistą programu „Mam Talent”.

Agnieszka jest także założycielką i dyrygentką chóru gospel dla dzieci KIDS Gospel Joy. Agnieszka, zwana także Bacą, to również instruktorka warsztatów gospel. Prowadziła je już w wielu miastach Polski, gdzie znana jest jako wulkan energii, pełna ciepła i uśmiechu, z niegasnącym entuzjazmem.

Bez trudu porywa do śpiewu i tańca, w jej towarzystwie po prostu „nie można wysiedzieć”.

Agnieszka otrzymała w tym roku tytuł „Osobowości Roku 2018” w Powiecie Poznańskim za ponad dwudziestoletnie propagowanie muzyki gospel.

Zapraszamy to przeczytania obszernego wywiadu jakiego udzieliła Agnieszka

1. Kiedy po raz pierwszy poczułaś, że gospel to właśnie ten styl muzyczny i kierunek, w którym chcesz pójść.

Dość wcześnie poczułam gospel w swoich żyłach. Miałam 15 lat, byłam w I klasie LO i śpiewałam w takim typowym klasycznym chórze szkolnym. Tam po raz pierwszy usłyszałam i zaśpiewałam tzw. Gospel Spiritual, czyli gospel w starym stylu, taki, jaki śpiewali czarnoskórzy niewolnicy na plantacjach w południowej części Stanów Zjednoczonych. Zakochałam się w tym tak mocno, że dosłownie cały czas, w każdej chwili, świadomie i nieświadomie te utwory królowały na moich ustach. Pamiętam, że moi koledzy z klasy wciąż mnie uciszali (śmiech), bo ile można słuchać tego samego. Dodam, że nie znałam wtedy nawet języka angielskiego w ogóle, więc to co faktycznie śpiewałam, było jakimś przedziwnym miksem, przypominającym tylko język angielski (śmiech).

Chór szkolny był tylko krótkim epizodem, bo ku mojej wielkiej rozpaczy zakończył swoją działalność po roku… ale ja do końca liceum miałam te utwory w głowie. Wszyscy moim znajomi wiedzieli, że już wtedy w moim sercu i żyłach płynie gospel.

2. Gospel Joy- początki, czyli jak to się wszystko zaczęło?

Nigdy nie marzyłam o założeniu chóru gospel, ja tylko wciąż marzyłam o tym, by śpiewać taki prawdziwy, afroamerykański gospel. Wypożyczałam kasety VHS z wypożyczalni z filmami, takimi jak „Zakonnica w przebraniu” czy „Blues Brothers” albo „Preacher’s wife” i słuchałam zapatrzona w ekran.

Czasami zatrzymywałam i cofałam jeden utwór po 40 razy. Tak, ja to naprawdę kochałam.
Pamiętam taki okres w moim życiu, kiedy po dłuższym czasie wyjazdów zagranicznych wróciłam do kraju. To była jakaś impreza w domu i z głośników leciał gospel. Położyłam się wtedy na podłodze i dosłownie płakałam wielkimi łzami w tęsknocie za tym, by móc brać udział tworzeniu i wykonywaniu takiej muzyki. Dziś dobrze wiem, że Bóg zasiał w moim młodzieńczym sercu takie niesamowite ziarno, bo mnie znał bardziej niż ja sama. On wiedział bardziej niż ja, że znajdę w sobie siłę, by założyć chór i przetrwać niepowodzenia, porażki, załamania i inne ciężkie chwile.

Wszystko po to, by przez te niesamowite dźwięki Go kiedyś uwielbiać. Ale po kolei.

Skończyłam liceum i wyjechałam za granicę. Nie było mnie cztery i pół roku. Potem wróciłam i dalej szukałam takiego chóru, który choćby trochę przypominał gospel. W 1997 roku, po rocznym pobycie w USA wrócił mój brat, który przywiózł mi zakupione na chybił trafił płyty gospel. Wśród nich była jedna o tytule „YES” Alvin’a Slaughter’a. Ta szczególnie przypadła mi do gustu…. No i się zaczęło 😊😊😊. Wraz z przyjaciółką i bratem śpiewaliśmy utwory z tej płyty. Bywało, że prawie zmuszałam ich do tego śpiewu (śmiech). Robiłam wszystko, by zechcieli znów ze mną pomuzykować. Ależ ja miałam wtedy samozaparcie i siły! To było wreszcie to brzmienie, którego szukałam tyle czasu! Kiedy zaczęło nam coś fajnego wychodzić z tego śpiewu, to zdarzało nam się śpiewać na ślubach naszych znajomych.

Było pięknie, ale było nas tylko troje. Dlatego kiedy moja przyjaciółka miała wyjść za mąż, pozbierałam wśród znajomych 8 osób, które potrafiły śpiewać, zorganizowałam kilka prób i byliśmy gotowi już wystąpić. Wszystkim się bardzo podobało, nam również, więc od czasu do czasu spotykaliśmy się, by śpiewać więcej i więcej.

W tym czasie w moim życiu nie było Boga, ale to On przygotowywał porządny grunt na to, co miało przyjść później. Spotykaliśmy się co raz częściej, by wspólnie śpiewać i stawało się co raz bardziej regularne. Doszło też kilka kolejnych osób, a ja zaczęłam poważnie się zastanawiać nad tym, by poszukać jakiegoś dyrygenta z prawdziwego zdarzenia, by poprowadził nasz, już całkiem fajnie śpiewający zespół.

Moje poszukiwania nie przynosiły efektu przez całe dwa lata i któregoś razu na próbie stanęłam naprzeciw chóru i tak już tam zostałam do dziś.

Gospel Joy

3. Jakie szczególne wydarzenia w historii Gospel Joy najbardziej zapadły Ci w pamięci? (koncerty ale nie tylko)

Przez 22 lata nazbierało się trochę wydarzeń, tych pięknych, wzniosłych ale i takich gorszych, które spowodowały, że stałam się silniejsza.

Pamiętam dość zabawne, ale i bardzo pozytywne wydarzenie na początku naszego istnienia. Szukaliśmy nazwy zespołu. Były to gorące dyskusje, maile przesyłane między wszystkimi członkami, nazwy wprost i wymyślne… no sporo tego. Ale ciągle to nie było to. Był zwykły dzień, a mój brat, który u mnie mieszkał wtedy, wyskoczył z łazienki i krzyczy: „Baca, mam!!!” Ale co? Chyba się trochę wystraszyłam, nie wiedziałam o co chodzi i co ma. „Mam nazwę: GOSPEL JOY!!!!!!”.

No proste i genialne. Spodobało mi się bardzo. To było dokładnie to, czego szukaliśmy. Coś, co nas utożsamia, bo śpiewamy Ewangelię czyli Gospel i jesteśmy radośni – czyli Joy.

Jednym z fajniejszych momentów było, kiedy pierwszy raz zagrał z nami instrumentalista, a dokładniej instrumentalistka – Małgosia Sielicka. Później autorka kilku naszych hitów. To było piękne poczucie, że ktoś z nami gra, to brzmiało już dużo poważniej.

W 2013 odbyły się nasze I Warsztaty Gospel. Zorganizowaliśmy je w trzy osoby: mój brat, Małgosia i ja. Przyszło 140 osób!!! To było niesamowite, ile talentów pojawiło się wtedy, by po chwili zasilić szeregi już wielkiego chóru Gospel Joy.

W 2007 roku oddałam swoje życie Jezusowi. To najbardziej przełomowy dzień w moim życiu.

Bóg przygotowywał mnie do tego przez wiele lat. Nie ulega wątpliwości jednak, że muzyka gospel była najlepszym sposobem na to, by poznać Jezusa. To wydarzenie zmieniło totalnie kierunek rozwoju naszego zespołu. W końcu zaczęliśmy śpiewać Gospel przez duże „G”. Ze zrozumieniem, wdzięcznością i uwielbieniem należnym Bogu.

Doskonale pamiętam też niesamowite chwile, kiedy jeden solista był pod wpływem Ducha św.

Nie raz miałam gęsią skórkę, łzy wzruszenia i czułam przeogromną wdzięczność, że mogę słuchać takich cudownych dźwięków. Nadal tak mam, że uwielbiam słuchać pięknych głosów… zatapiam się w tych talentach i Bogu dziękuję za wrażliwość jaką mi dał. Za to, że talenty innych ludzi przynoszą mi właśnie tyle radości.

Były też chwile zwątpienia i załamania. Nie raz w życiu usłyszałam, że nie potrafię, że jestem za słaba, że powinnam wszystko inaczej robić, lepiej, doskonale. Czasami wierzyłam w te kłamstwa, do tego stopnia, że chciałam zamknąć chór, działalność i wszystko co z tym związane. Po tym wylewałam wiadro łez, ale Bóg zawsze mnie podnosił. Raz wydarzyło się coś ponadnaturalnego. Byłam w takim gorszym momencie, myślałam już całkiem poważnie o zakończeniu działalności. Pojechałam prowadzić warsztaty gospel do jakiejś niewielkiej wioski, gdzieś w Polsce. Po koncercie finałowym podeszła do mnie taka babcinka, z chustką na głowie i milionem zmarszczek, wskazujących o jej doświadczeniu życiowym. Spojrzała mi w oczy, chwyciła za rękę i powiedziała coś takiego: „Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak bardzo robił co powinien robić. Niech Pani nigdy nie przestanie tego robić i nie da sobie wmówić, że jest inaczej. Jest Pani w tym doskonała”. I poszła… a ja zalałam się łzami (tak, sporo tych łez we mnie) i dziękowałam Bogu za podesłanie tej kobiety do mnie w tym momencie. Zrozumiałam coś w mgnieniu oka. Nie muszę być najlepsza, nie wszyscy będą zadowoleni z tego co i jak robię. Ale Baca jest tylko jedna i ten chór będzie taki jak ja. Nie porzucę tego tylko dlatego, że komuś coś nie odpowiada.

4. Jak widzisz Gospel Joy w przyszłości? Jakie masz marzenia?

Gospel Joy dziś to miejsce, w którym ludzie po raz pierwszy słyszą o żywym Bogu. W większości jest tak, że ludzie szukają zespołu muzycznego czy chóru, bo chcą śpiewać, a potem rozwijają się nie tylko muzycznie ale i duchowo. Mim marzeniem jest, byśmy byli coraz bardziej gorący w głoszeniu Dobrej Nowiny, by nasze koncerty były petardą energetyczną i duchowym uniesieniem. Marzę, by na koncerty Gospel Joy przychodzili ludzie, którzy szukają, nie rozumieją i nie potrafią pojąć, o co chodzi z tym Bogiem, a wychodzili dotknięci i poruszeni przez Boga. Marzę, byśmy śpiewali dużo, by móc dotrzeć do najdalszego zakątka Polski, a potem jeszcze dalej.

5. Skąd Gospel Joy czerpie pomysły i te muzyczne i choreograficzne? Jak wygląda proces twórczy utworów? Czy jesteście samowystarczalni?

To dość ciekawe jak powstają u nas nowe rzeczy. Odpowiedź w zasadzie jest krótka: Bóg nam błogosławi. Czasami stajemy w miejscu z zapytaniem „Co dalej?” I wtedy przychodzi Boża odpowiedź jak grom z nieba.

Dostaliśmy w naszej historii mnóstwo wsparcia od różnych ludzi i organizacji. Byli u nas Toronto Mass Choir z Kanady, Brian Fentress z USA, Corey Butler z Kanady, The Metro Big Band z USA, Brad Henderson i wiele innych. To oni dodawali mnóstwo swojego serca, wiedzy i umiejętności, by gospel, który tworzymy był prawdziwy i najwyższej jakości. Wiele pomysłów powstaje również u nas, sama mam też udział w tym co tworzymy. Szczególny nacisk kładę na to, by gospel w Polsce brzmiał… po polsku. Nadaję też kierunek naszym poczynaniom. Ponieważ sama uwielbiam świetnie się bawić, tańczyć i właśnie w taki sposób chwalić Boga, więc dążę do tego, by nasza twórczość to odzwierciedlała. Podczas naszych koncertów jest zawsze dużo radości, energii i tańca – nie tylko na scenie, ale i na publice. Ale kocham też piękne harmonie i liryczne dźwięki zagrane przez zespół, wyśpiewane przez chór i solistów, zatem można u nas znaleźć i taki repertuar.

Taniec i choreografia to od początku był dla mnie bardzo ważny punkt naszego wizerunku, może nie taki planowany i dogłębnie przestudiowany, ale tworzony często na próbach, spontanicznie, żeby wygląd i ruch dopełnił całości. Dziś w chórze są ludzie, którzy mnie prześcignęli w jakości choreo i to oni tworzą, planują, spotykają się tak, by osiągnąć naprawdę piękny efekt. Chwała Bogu za ich talenty! Mnie to bardzo odpowiada.

1 2 3Następna strona
pokaż więcej

Podobne wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button