Wieści wydawnicze

Bezpieczne relacje – dr John Townsend, dr Henry Cloud

Bezpieczne relacjeDlaczego tak często wybieram ludzi, którzy mnie zawodzą?
Dlaczego przyciągam nieodpowiedzialne osoby?
Dlaczego w mojej pracy trafiam na ludzi pozbawionych skrupułów?
Dlaczego tak trudno jest mi znaleźć przyjaciół?
Co takiego jest we mnie, że przyciągam złych ludzi?

Czy którekolwiek z tych pytań brzmi znajomo? Czy ktoś z Twoich bliskich lub Ty sam/sama je sobie zadawałeś/zadawałaś? Jeśli tak, to książka ta jest dla Ciebie. Pomoże Ci ona zdobyć lub pogłębić swą wiedzę na temat zdolności rozpoznawania charakteru człowieka, która sprowadza się do właściwej oceny tego, kto jest dla mnie dobry, a kto nie.

Dobre osoby swoją obecnością, uczciwością i akceptacją sprawiają, że stajemy się lepszymi ludźmi. Takie osoby pozytywnie wpływają na nasz rozwój duchowy. Problem pojawia się, gdy zaufamy niewłaściwej osobie oraz gdy taka sytuacja się powtarza. Z wielu powodów zbliżamy się do tych, którzy nas wykorzystują, zaniedbują, szkodzą bądź niszczą. Takie sytuacje będą prowadzić do depresji, kompulsywnego zachowania, problemów i konfliktów w pracy oraz w małżeństwie. Jak ich uniknąć i jak sobie z nimi radzić?

Dzięki wiedzy zawartej w tej pozycji nauczysz się odróżniać ludzi bezpiecznych od niebezpiecznych, a także rozróżniać przyjaciół prawdziwych i pozornych. Ta potrzebna i bardzo przydatna umiejętność zwiększy Twoją pewność siebie, zapewni Ci wewnętrzny spokój i przyciągnie satysfakcjonujące, bezpieczne relacje. Warto po tę książkę sięgnąć.

Dane książki:

BEZPIECZNE RELACJE
Autorzy: dr John Townsend, dr Henry Cloud
Wydanie: pierwsze
Data i miejsce wydania: Warszawa 2018
Format: 125 x 195 mm
Oprawa: miękka
Liczba stron: 232
Wydawca: Oficyna Wydawnicza VOCATIO

Fragment

CZĘŚĆ PIERWSZA: NIEBEZPIECZNI LUDZIE

ROZDZIAŁ PIERWSZY: KIM SĄ NIEBEZPIECZNI LUDZIE

Gdy byłem studentem, często umawiałem się na randki, choć wolałem raczej zwyczajne przyjaźnie. Było tak, aż do momentu, gdy jeden z przyjaciół przedstawił mi Karen. Od chwili, gdy ujrzałem ją stojącą w salonie jego domu, cały mój świat wywrócił się do góry nogami.

Karen była atrakcyjną blondynką i zadeklarowaną chrześcijanką obdarzoną szczególnym poczuciem humoru, który przejawiała w najmniej spodziewanych momentach. Inteligentna i lubiana przez wszystkich, czuła się doskonale zarówno na oficjalnych uroczystościach, jak i na sobotnim meczu futbolu.

Zaczęliśmy się umawiać i nasza relacja szybko stała się bliska. Chodziliśmy na kolacje do tanich studenckich restauracji. Spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Czasami nawet razem się uczyliśmy. Jedną z naszych ulubionych rozrywek było siedzenie na dziedzińcu uniwersytetu i wymyślanie historii o osobach, które właśnie przechodziły. Karen wyobrażała sobie na przykład węszących agentów FBI, ja zaś dodawałem, że mają oni zamiar porwać władze uczelni.

Przez następnych kilka miesięcy nasza relacja się rozwijała. Byłem wciąż bardzo szczęśliwy, że poznałem Karen, i zastanawiałem się, czy to ona jest tą kobietą, którą dał mi Bóg, abym ją poślubił. Zauroczony i podekscytowany, nie zauważałem pewnych sygnałów. Kilka razy Karen nie mogła pójść ze mną na pizzę lub wspólnie się uczyć. Twierdziła, że jest zajęta, i szybko zmieniała temat rozmowy. Sądziłem, że prawdopodobnie za dużo wymagam, więc starałem się nie wywierać na nią presji.

Pewnego razu wpadłem do niej, żeby zrobić jej niespodziankę. Słysząc przez drzwi głosy, zapukałem i zawołałem: „To ja”. Odgłosy ucichły. Jeszcze chwilę się dobijałem, po czym wzruszyłem ramionami i odszedłem. Może Karen z przyjaciółką rozmawiały o swoich sekretach? Myślałem: „Kim jestem, żeby przeszkadzać?”.

Innym razem mój przyjaciel Bill próbował mnie ostrzec, ponieważ słyszał, że Karen już wcześniej łamała serca mężczyznom. Byłem pewny, że Bill jest zazdrosny albo się myli, więc go zignorowałem.

Jednakże najbardziej niepokojące powinno być to, co robiliśmy, gdy byliśmy razem. Gdy Karen czegoś chciała, było przyjemnie. Jeśli chciała się uczyć, robiła to z radością. Jeśli chciała się bawić, angażowała się w to całą sobą. Jeśli jednak to ja chciałem się uczyć, ona – zamiast mi towarzyszyć – okazywała zniecierpliwienie i wychodziła ze swoimi znajomymi.

Podobnie było także w ważniejszych dziedzinach życia. Ja robiłem dla niej wszystko, ona dla mnie – prawie nic. Pewnego razu, gdy konflikt z jednym z moich przyjaciół osiągnął apogeum, Karen nie odwiedzała mnie przez kilka dni, abym „sam znalazł rozwiązanie”.

Nastał dzień, w którym prawda, tak przeze mnie unikana, spadła na mnie z całą mocą. Wszedłem do jej mieszkania i zastałem ją całującą się z innym chłopakiem.

Pamiętam, jak Karen odwróciła się i mnie zobaczyła. Na jej twarzy odbiło się zdumienie. Była w ramionach mojego następcy. Trzymając go za rękę, oświadczyła: „Chciałam ci powiedzieć, John, wiem, że jesteś z tych, którzy zrozumieją”.

I w pewien sposób zrozumiałem. Nie poddałem się złości. Nie uderzyłem Pana Nowego ani nie wyzwałem go na pojedynek. Zgodnie z formą przyjętą w naszym związku uśmiechnąłem się smutno i wymamrotałem: „Całkowicie rozumiem, musiało to być dla ciebie trudne”.

Karen podziękowała mi za zrozumienie, a ja odszedłem.

Widywałem ją czasami w następnych miesiącach, ale nasze ścieżki się rozeszły. Potrzebowałem jednak dość długiego czasu, żeby dojść do siebie. Sądziłem, że mój związek z Karen jest silniejszy, niż był w rzeczywistości, i dlatego byłem w szoku. Tylko z nią rozmawiałem o pewnych sprawach i uczuciach, dzieliłem się myślami, powierzałem jej moje najgłębsze tajemnice. Byłem zachwycony, że – jak mi się wydawało – nasze dusze splatały się coraz mocniej w drodze do wiecznej miłości, rodziny, radości oraz służby Bogu i ludziom.

Dużo czasu zajęło mi zaakceptowanie faktu, że Karen zmieniała chłopaków jak rękawiczki. Słyszałem plotki, że schemat ten powtarzał się wiele razy. Relacja z nią zraniła moją dumę i przestałem ufać innym ludziom. Co więcej, zacząłem wątpić także w siebie.

Zastanawiające było, że choć Karen naprawdę mocno mnie zraniła, uczucie straty nie opuszczało mnie bardzo długo. Modliłem się za nią. Rozmawiałem z przyjaciółmi, którzy wysłuchiwali moich żalów. Dostrzegałem wszystkie wady jej charakteru, których wcześniej nie widziałem: obłudę, nieszczerość, nieodpowiedzialność, skoncentrowanie na sobie.

Któregoś dnia zobaczyłem ją idącą korytarzem. Opanowało mnie wzruszenie i pragnienie podobne do tego, które odczuwałem, kiedy się spotykaliśmy. I gdyby wtedy ktoś szedł koło mnie i czytał listę siedmiu grzechów głównych Karen, nie zważałbym na to. Wciąż przeżywałem dawne emocje.

Bóg był jednak dla mnie dobry i pozwolił mi osiągnąć dojrzałość. W końcu się ożeniłem i wraz z Barbi darzymy się nawzajem wielką miłością. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niej. Widzę teraz wszystkie przyczyny, dla których ja i Karen nie moglibyśmy być ze sobą. Przez lata zastanawiałem się, jak mogłem tak bardzo się mylić i brać kogoś złego za dobrego.

Czy to twoje życie?

Przejdźmy teraz od romantycznych opisów do analizy naszych relacji. Pomyśl przez chwilę. Czy kiedykolwiek związałeś się z kimś takim jak Karen? Może był to najlepszy przyjaciel, może współpracownik, krewny, znajomy z Kościoła. Może było ich wielu.

Większość z nas była w takich relacjach. Czy kiedykolwiek zostałeś porzucony, wykorzystany bądź zraniony? Czy pytałeś siebie: „Co do licha robię źle?”. Nie jesteś w tym sam.

Gdy jesteśmy krzywdzeni przez innych, automatycznie obwiniamy o to tkwiącą w nas potrzebę więzi z innymi osobami. Możesz pomyśleć: „Znów zaufałem ludziom, a nie Bogu” bądź: „Już wiem, nie można polegać na ludziach”.

Chociaż jest prawdą, że ludzie nie potrafią kochać tak doskonale jak Bóg, to Pismo święte uczy nas, że Bóg stworzył nas do relacji zarówno z Nim, jak i z innymi. Gdy oświadczył: „Nie jest dobrze, by mężczyzna był sam” (Rdz 2,18 NPD), mówił nie tylko o małżeństwie. Wskazywał na wagę relacji w ogóle. Bycie stworzonym na obraz Boga oznacza też wpisaną w człowieczeństwo potrzebę związków z innymi ludźmi.

Problemem nie jest nasza potrzeba przyjaźni, bliskości, przylgnięcia do innych. Jest ona dobra i dana przez Boga. Jednakże bez pewnych umiejętności i dojrzałości ta potrzeba może nas wpędzić w poważne kłopoty. Prawdziwym problemem jest to, że nie potrafimy rozpoznawać charakteru innych ludzi.

pokaż więcej

Podobne wiadomości

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button